Co do jazdy... Od 15:00 były jazdy, a my przyszliśmy o 14:20, więc postanowiliśmy zostać. Tata na początku narzekał, ale potem mu minęło ;). Więc o 15:00 się zapisałam. Dostałam kask. Niestety, nie byłam przygotowana. Miałam krótkie spodenki, a także sandały. Ale nie obtarłam się, więc jest dobrze ;D. Poszłam na halę, a tam już była dwójka dzieci. Wsiadłam na Experta (skarogniadego ogiera z gwiazdką <3.). No i miałam prowadzić zastęp. Najpierw miałam lekkiego stracha, bo nigdy tego nie robiłam. W Jeziorkach jeździłam sama, więc... Ale potem się rozluźniłam. Każdy z nas miał swojego instruktora, który pouczał go i podpowiadał jak i co. To lepsze, niż jeden instruktor na trzy osoby. Też tak sądzicie? Oprócz nas jazdę na lonży miała inna dziewczynka. No, ale przechodząc do rzeczy... Na początek wyjęliśmy nogi ze strzemion i anglezowaliśmy bez nich (w stępie), a potem ze strzemionami. Później, gdy chciałam popędzić Experta do kłusa, nie chciał przyspieszyć. Wtedy okazało się, że reaguje tylko na głos (no, przy zwalnianiu nie, ale przy przyspieszaniu tak). Ale tak wyrył do przodu, jak Butan z batem. Ledwo nadążałam z anglezowaniem xD. Właściwie, to ja nawet nie musiałam dawać łydek, bo sam szedł do przodu! Potem były drągi. Zapytano mnie, czy jeździłam przez nie, a ja, że raz i przez jednego, ale dopuścili mnie do nich. Na początku Expert przeszedł bokiem, potem znów i za trzecim razem dopiero przez środek. Poklepałam go. Ale na tym się skończyło, bo pół godziny minęło. Ale opłacało się ;D. No i mogę oficjalnie powiedzieć - 'Tak, jeździłam już przez drągi. Cztery razy' <3.
Aha i jeszcze na koniec... Kolega taty i mamy zaprosił nas do siebie na trzy dni ;D. A w jaki sposób? Bardzo śmieszny xD. Opowiem wam to. Więc tak:
Weszliśmy na plażę. Do mamy zadzwonił telefon. Numer nieznany. Ta odebrała. A teraz rozmowa:
Mama: Halo?
Pan Mariusz: Dzień dobry, pani Monika?
Mama: Tak, tak.
P.Mariusz: O, to dobrze się dodzwoniłem...
Mama: Tak, tak.
P.Mariusz: To chce może pani kupić pościel?
Mama: Nie, dziękuję.
P.Mariusz: Ale widzi pani... Teraz tyle jest tych chorób, a te pościele oddychają i leczą.
Mama: Ale ja dziękuję...
P.Mariusz: Ale proszę, niech je pani chociaż zobaczy... (Podał ulicę, ale nie pamiętam jaką).
Mama podała telefon tacie:
Tata: Nie chcemy żadnej pościeli. Jesteśmy na wakacjach. Do widzenia! - i się rozłączył.
Po paru sekundach znów telefon. Mama odbiera:
Mama: Halo?
P.Mariusz: Monia, podaj no tego tigera, bo to głupie!
Tata odebrał i zaczął się śmiać.
Pewnie się dziwicie, dlaczego nie poznali go, co? Zmienił głos! Ale tak sprytnie, że na serio nikt go nie poznał! No i zaprosił nas na trzy dni. Środę, czwartek i piątek. Najlepsze jest to, że wyjeżdżamy już w środę o... 22:30 ! Yey <3.
Niedawno zrobiłam też filmik ze sztuczkami mojego psa. Oto on:
Coś się popsuło, więc LINK .
A ponieważ to koniec notki mały bonusik:
Bonus!
Buziaki i pa :D!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz